Dzień dobry
Wzięłam szczeniaka rasy wyżeł weimarski z hodowli. Suczka ma teraz niecałe 4 miesiące. W zasadzie od pierwszego dnia obserwowałam u pieska zachowania o podłożu agresywnym. To znaczy piesek jest bardzo spokojny i grzeczny do godzin popołudniowych kiedy to wracamy z pracy. Wtedy robi się nieco bardziej pobudliwa. Problem polega na tym, że skacze i gryzie z całej siły. Próbowałam dosłownie wszystkiego. Mówiłam "nie", zabierałam ręce, kończyłam zabawę, ignorowałam, próbowałam przytrzymać nieruchomo, wyprowadzałam w miejsce odosobnienia, czy wreszcie trzymałam na krótkiej smyczy tak aby nie była w stanie dosięgnąć zębami (zmieniłam też karmę). Działa jedynie to ostatnie i to w przypadku męża który ma więcej siły. Psa nie da się położyć na ziemi, po prostu nie przestaje walczyć, nie da się wyprowadzić gdziekolwiek trzymając za obrożę bo się kładzie i gryzie w takim szale i z taką zaciętością i szybkością, że nie ma możliwości wyjścia bez obrażeń. Dwa razy zdesperowana próbowałam ją postraszyć gazetą, ale za drugim razem zaatakowała gazetę. Raz dałam jej klapsa- jak miała jakieś 3 miesiące, ale w odpowiedzi wbiła mi kła w rękę. Stosowaliśmy wyprowadzanie psa w miejsce odosobnienia - łazienka (wyprowadzenia znaczy przesunięcie po podłodze, gdzie jedną ręka trzyma się smycz żeby nie gryzła, drugą pcha się za pupę ). To zupełnie nie działa, bo pies nadal wypada podekscytowany, a do tego zamykanie go traumatyzuje i sika. Dwa razy zdarzyło się, że pies ostrzegał mnie warczeniem. Już po dwóch tygodniach zaczęłam chodzić do psiego przedszkola, na pierwszą konsultację z behawiorystą umówiłam się po tygodniu. Szkoła stosuje metody pozytywne. Niestety mimo, że cały czas sygnalizuję problemy i niepokojące zachowania psa Panie uznały, że to, że nie mogę sobie poradzić z problemem gdyż widocznie nie stosuję się prawidłowo do ich zaleceń. Ponad miesiąc temu byłam w odwiedzinach u koleżanki która ma niewidomego labradora. Suczka wpadła w taki amok, że chciała koniecznie ugryźć psa (na co jej rzecz jasna nie pozwalaliśmy), który jako że nie widział to nie reagował. Opowiedziałam to zdarzenie behawioryście, Pani orzekła, że chciała się bawić, co nie było prawidłową interpretacją zachowania. Teraz już wyraźnie widać, że Tajga atakuje mniejsze i słabsze psy, to znaczy po łagodnym powitaniu zaczyna wskakiwać na psa i groźnie warczy, nie zważa na żałosny skowyt i sygnały od psiaka, że nie chce się tak z nią bawić. Na ostatnich zajęciach w psim przedszkolu w poniedziałek "nagle"(dla tresera, nie dla mnie) okazało się, że Tajga jest największa i ostro zaatakowała wszystkie szczeniaki. Została odizolowana co ją niesamowicie sfrustrowało (zresztą od początku usłyszałam diagnozę, że ma bardzo niski próg frustracji). Te łagodne i bojowe. Wydaje mi się, że sprzydałby się jej kontakt z psem dużym i silnym, a przede wszystkim bardzo zrównoważonym, żeby przekonać się czy słusznie podejrzewam, że przy dużym psie nie będzie agresywna. Nie mogę tego sprawdzić, bo nie mogę narażać innych psów. Pozwalam jej się jedynie przywitać obwąchać i odciągam. zaznaczam, że nie miała żadnych negatywnych doświadczeń z psami. Początkowo na zajęciach była najmniejsza i bardzo uległa.
Pies rzuca się też na mnie, początkowo faktycznie miało to miejsce w zabawie, teraz juz niezależnie od niej. Wczoraj w sposób tak niespodziewany i szybki, bez jakiekolwiek bodźca, że zanim doszedł do niej mąż i ją chwycił zdążyła mi zrobić 4 głębokie rany na nogach i rozwalić rękę.Dla pełnego obrazu wyjaśnię, że wykorzystuje w kontaktach z Tajgą wszystkie umiejętności i rady jakie wyniosłam z zajęć i indywidualnych konsultacji z behawiorystami. Wczoraj wieczorny spacer wyglądał w ten sposób, że Tajga co jakiś czas podejmowała próbę skakania na nas, co łatwo przeradza się u niej w poważny atak. Za każdym razem (około 10 przypadków) udało mi się ją wyhamować komendą siad, pochwałą i smakołykiem. Oprócz tego bawiłam się nią piłką i była zachwycona. Czujność straciłam gdy wchodziłam do klatki. To jest absolutnie chora i niedopuszczalna sytuacja, zwłaszcza, że Tajga atakuje też małe dzieci. To nie jest skumulowana energia z całego dnia tylko atak szału, którego przyczyny nie jestem w stanie odgadnąć. Pies był wybiegany i wybawiony (chociaż każda nasza zabawa kończy się próbą "chapnięcia" mojej ręki czy nogi przez psa). Generalnie od samego początku jestem cała w siniakach i strupach, ale takiego bezwzględnego ataku jeszcze nie przeżyłam. Pies nie chciał się bawić, to była czysta agresja, gryzła i szarpała. Nie wiem jakie miałabym obrażenia, gdyby w kilka sekund nie podszedł mąż (urzedzając ewentualne komentarze, że nie mogę sobie poradzić ze szczeniakiem wyjaśniam, że faktycznie jestem słaba fizycznie, a szczególnie mam słabe ręce, ale biorąc psa nie przypuszczałam, że będę musiała go pacyfikować siłowo). Po czym jak wróciła do domu to znowu była aniołkiem. Analizując zdarzenie na zimno dochodzę do wniosku, że być może kiedy startowała, zamierzała ugryźć w zabawie, ale na moją reakcję, czyli krzyk i próba chwycenia odpowiedziała agresją. To by była jedyna rozsądna interpretacja. Jestem załamana. Pokochałam tego psa, staram się mu stworzyć optymalne warunki, ale widzę problem z którym nie umiem sobie poradzić, a behawioryści tak dalece wiedzą lepiej, że nawet nie słuchają tego co mówię. Ot widocznie coś robię źle, bo u takiego szczeniaka bardzo łatwo wyciszyć złe zachowania.
Rozważając jakieś przyczyny o podłożu organicznym wymyśliłam, że może chodzi o o zmiany hormonalne. Piesek od początku ma stan zapalny pochwy, przez dwa tygodnie miała antybiotyk, ale nie wyleczyła sie do końca, a teraz ma ostrzejsze objawy. Do tego dużo się drapie (dostaje purinę pro plan z łososiem) i ma permanentną infekcję oczu i niedrożność jednej dziurki nosa.
Zaznaczam, że jestem konsekwentna, po za tym jednym razem nie biję psa, a krzyczę ewentualnie "nie", nie pozwalam jej spać na kanapach i łózku (Tajga nie uznała jeszcze swojej przegranej), nie witam się z nią od razu jak przychodzę, jedzenie często dostaje z ręki, trzymam kości które obgryza itp. (ale i tak zdarzyło jej się warczeć gdy cos je, a ja jestem za blisko), staram się ją zmęczyć na spacerach, tak aby padła w domu (to zalecenie behawiorystów, którzy uznali, że pies ma za dużo energii), próbuję się z nią bawić mimo, że zawsze kończy się to przynajmniej próbą pogryzienia. Co ciekawe, to piesek naprawdę robi się agresywny dopiero popołudniu, a wieczorem jest eskalacja (również, gdy jestem cały dzień w domu).
Reasumując, wg mnie pies wykazuje zachowania agresywne, jakiś defekt sprawia, że nie odczytuje ani sygnałów od ludzi jak i od innych psów, że gryzienie nie jest akceptowane. Do tego łatwo się pobudza i występuje zjawisko samonagradzania się i pies ma gdzieś naszą reakcję jak ignorowanie, bo on ma zabawę. Początkowo agresja pojawiała się jako następny etap rozbawienia, bądź manifestacja, że coś jej się nie podoba (próba przemycia oczu, warknęła i chwyciła za rękę- miała dwa i pół miesiąca) obecnie suczka po prostu wpada w amok i jest b. agresywna. Gryzie z całej siły, do krwi, do tego szarpie, więc rozrywa skórę. Atakuje w szczególności dzieci i małe, słabsze psy, no i mnie. Pozostałych członków rodziny darzy mniejszą miłością i jest łagodniejsza, ale też nie ma oporów przed ugryzieniem. Pani behawiorystka uważa, że to ja muszę źle postępować, bo teorie o dominacji psów zostały obalone, a piesek zwyczajnie potrzebuje dużo ruchu i bodźców. Ale to nieprawda. Tajga w pierwszy dzień pogryzła do krwi mamę i tatę i zerwała firankę. Dwa miesiące później, mimo pomocy "specjalistów" jestem w tym samym miejscu tyle, że pies jest dużo silniejszy, a zachowania bardziej jednoznaczne. A po wczorajszym pogryzieniu jestem załamana. Cały czas stosuję metody które zalecono mi w szkole, ale wobec ataku wściekłości jestem bezsilna. Miałam już dużego psa, z którym nie miałam żadnych problemów. Zanim wzięłam weimara przeczytałam wszystkie informacje dostępne w internecie, jak również to forum. Przeczytałam też poradniki o wychowaniu psów, zresztą sama mam wykształcenie pedagogiczne. Ale takiego problemu nie przewidziałam.
Będę bardzo wdzięczna za uwagi i ewentualne rady. Byc może ktoś z Państwa - hodowców miał już kiedyś do czynienia z takim przypadkiem.